Służba poprzez dzieło

Blog graficzny

Jest wiosenne popołudnie, postanowiłam pisać do Was i publikować treści trochę inne niż na facebooku czy instagramie. Będą szczere i osobiste. Podobno prowadzenie bloga buduje dobre relacje, ale pomaga też (jakie to dziś „modne”) w tzw. rozwoju osobistym. Pamiętam, jak kiedyś pisałam dla siebie dziennik... i naprawdę bardzo dużo mi to dawało – byłam bardziej opanowana, bardziej świadoma tego, czego doświadczam, mniej chaotyczna, starałam się skupiać tylko na tym, co dobre i piękne (”bo piękno na to jest, by zachwycało” jak pisał Norwid w „Promethidion”).

Robiliśmy też z mężem vloga (video bloga) ciążowego. Uwielbiałam to! Dziś ten vlog „Ciąża w wieku dojrzałym” ma dla nas duży wymiar sentymentalny... Tak więc pożytek z regularnego spotykania się on-line z osobami, które darzą mnie i to, co robię sympatią, bądź korzyści z przelewania myśli na „papier”, a dziś – ekran komputera, są spore, a jeśli mogę coś dać z siebie światu, chętnie to uczynię. Chciałabym to robić systematycznie, na razie, by zapał nie okazał się ponad moje siły, np. dwa razy w miesiącu. Ostatnio niestety co chwilę doświadczam także tego, jak kruche jest ludzkie życie... Ludzie tak szybko odchodzą; i zawsze jest... za wcześnie. Śpieszmy się (jak pisał ks. Twardowski). A zatem – będę dla Was (i jednocześnie dla siebie) pisać, publikować tu również zdjęcia i filmiki. Do dzieła!

Kilka dni temu poszłam z przyjaciółką Dorotą Milewską (która jest super fotografką i autorką moich zdjęć  www.dobrephoto.com) na spotkanie Klubu Przedsiębiorczych Mam w Grodzisku Mazowieckim, gdzie wzięłyśmy czynny udział w warsztacie Marty Polak-Grinkow.

Zaimponowało mi to, ile jest wspaniałych, wykształconych, kreatywnych kobiet, często matek i to nawet (uwaga!) czwórki dzieci. Jak one to robią? Kiedy tworzą? Kiedy odpoczywają? Wiem, co znaczy być mamą jednego dziecka – wesołej, energicznej czterolatki, więc jak to jest mieć więcej dzieci i móc znaleźć czas na to, by pracować, angażować się w rozmaite projekty i jeszcze zmieniać świat na lepsze? Podziwiam.

Dziewczyny (tak się mogę wyrazić, bo wszystkie jesteśmy „młode” [hehe] i od razu przechodzimy na „ty”) na spotkaniu powiedziały mi, że to, co mogę zrobić, to przede wszystkim – uświadamiać, informować, edukować, opowiadać o tym, czym jest moja idea. To nie jest podobno oczywiste dla każdego, że muzyka klasyczna pozytywnie wpływa na rozwój dziecka – tak w okresie płodowym, jak i w pierwszych latach życia. Zdziwiłam się, bo z muzyką mam do czynienia od zarania, pochodzę z muzykalnego domu, tata jest wykształconym muzykiem, rodzice posłali mnie do szkoły muzycznej, odkąd pamiętam śpiewałam i grałam na skrzypcach. Ale na tym się nie skończyło, wszechobecność muzyki tak na mnie podziałała, że pragnęłam rozwijać się też w innych dziedzinach – ukończyłam polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, stałam się autorką trzech książek, w końcu zrobiłam doktorat z wokalistyki. Dla mnie muzyka klasyczna (dawna, historyczna, ta, z której wyrastają wszystkie gałęzie i style muzyczne) jest niepodważalną wartością. Ale... prawda... o tym, jaki ma wpływ na dzieci, tzn. jak maleńkie dzieci, właściwie bobasy reagują na klasykę, i to w wydaniu operowym, przekonałam się na własnej skórze. Bo moje dziecko to po części, przynajmniej w metaforze, „moja skóra”. No, dobrze, ktoś powie, że dziecko mamy-śpiewaczki to oddzielna historia; byłoby dziwne, gdyby nie miało dobrego słuchu, poczucia rytmu, owej specjalnej wrażliwości. Ponadto nasza córeczka doskonale się rozwija, szybko załapała mowę (i to w dwóch językach – z tatą mówi biegle po węgiersku – wyobrażacie to sobie: węgierski w domu, a mamusia już coraz częściej odpada i nie wie, co dane słówko znaczy?). Dobrze, ale inne dzieci? Odkąd wpadłam na pomysł stworzenia Baby Opery – Operowego Zwierzaka, maskotki pluszowej, która będzie śpiewać hity muzyki klasycznej moim głosem, wspomagając w ten sposób rozwój najmłodszych, nie miałam pojęcia (to było tylko wewnętrzne przekonanie, intuicja), że inne dzieci nie tylko – ku uciesze rodziców – będą się wyciszać, usypiać, a przy zestawach aktywizujących (zebra, lemur, pies) podrygiwać i tańczyć, ale będą coraz bardziej się przywiązywać do swoich pand, pingwinów, kotów, że rodzice, dziadkowie (w końcu to „klienci”, nie muszą tego robić), będą do mnie pisać, wysyłać zdjęcia, dziękować...

Jest dobrze, moi drodzy. Jeszcze nie tak dobrze, byśmy nie byli „na stracie” od strony księgowej, ale mój pomysł, idea kontaktu dziecka z muzyką klasyczną (w formie śpiewu solowego) od kołyski, sprawdza się w stu procentach! Wyobrażam sobie dalej, z biegiem miesięcy i lat, jak te harmonijnie rozwijające się dzieci, będą się garnąć do nauki, mając większą łatwość koncentracji, w przyswajaniu języków obcych, w kreowaniu świata. Postanawiam zatem iść tą drogą konsekwentnie, dalej, a dalej... Szkoda tylko, że muzyka klasyczna nie wpływa na... grzeczność.

Haha! Ale to już inna historia. Może powinnam stworzyć taką zabawkę? :) Trzeba będzie pomyśleć.

Na razie zdobyłam karty „Pozytywna dyscyplina” od edukatorki Katarzyny Malinowskiej (projekt  „Rodzina na warsztat)”. Świetne są. Wystarczyła mi jedna karta, wybrana na chybił-trafił (a jest ich 52), by rozładować krótkie domowe spięcie. Na marginesie dodam, że blogerki zazwyczaj promują produkty. Ja tego robić nie będę (oczywiście poza moja Baby Operą, co jasne), w każdym razie nieodpłatnie będę pisać i pokazywać tylko to, co mi się podoba, co jest pożyteczne i co naprawdę skutecznie działa. Tymczasem Pozytywna Dyscyplina i warsztaty Klubu Przedsiębiorczych Mam bardzo mnie uradowały i natchnęły, napędzając pozytywną mocą.

Żywię w głębi serca ogromne przekonanie, iż muzyka dawnych mistrzów (a w szczególności Mozart, Haendel, Vivaldi, nasz Chopin i wielu, wielu innych kompozytorów wszech czasów) genialnie wpływa także na nasz układ nerwowy. Dlatego rozpędziłam się w produkcji i postanowiłam stworzyć Śpiewającą Poduchę dla każdego. Co to jest? Uszyta z tych samych certyfikowanych materiałów („Bezpieczny dla niemowląt”) co nasze miśki – czarno-biała poduszka szachownica, która jest bardziej uniwersalna (tak jak uniwersalna jest muzyka), a wraz z nią powstała jeszcze Podusia-Miś (z mordką misia, więc jednak dla dzieciaczków). Podusie mają w sobie zestaw 10 utworów wyciszających, ułatwiających zasypianie, pobudzających dobre myśli i piękne obrazy w głowie. Usłyszymy w nich m.in. „Dla Elizy” Beethovena, „Va pensiero” z „Nabucco” Verdiego, arię „Casta Diva” z „Normy” Belliniego, „Pieśń wieczorną” Moniuszki, „Scherzo” Chopina, „Jezioro łabędzie” Czajkowskiego i inne cudownie rozrzewniające utwory. Do tych podusi dołączył też Kocyś-Mata. Jest za płaski na to, by śpiewać (brak możliwości dodania modułu dźwiękowego), ale myślę, że stanowi po prostu idealny dodatek do zabawki czy podusi, na miarę każdej kieszeni. Szyjemy w Polsce, z atestowanych materiałów, więc produkcja nie jest i nie może być tania, za to jakość na najwyższym poziomie. Właśnie wróciliśmy z Łodzi, z targów rodzinnych, w których po raz pierwszy wzięliśmy udział. W Śpiewającej Podusze widać ogromny potencjał!

I takie to oto mam pomysły. Ale wiecie co? Oprócz tego, że pragnę, by zabawka Operowy Zwierzak czy śpiewająca podusia Baby Opera dotarła do możliwie najszerszego grona rodzin na świecie, to chciałabym też jednak nadal... śpiewać, śpiewać, śpiewać. Jestem jeszcze młoda i u szczytu życiowej formy. Chciałabym to wykorzystać! Dawać siebie innym poprzez głos, interpretację, indywidualny styl sceniczny. Wierzę w operę (= służbę poprzez dzieło)... I dlatego... dziękuję śp. dyrektorowi Ryszardowi Perytowi za tę piękną ideę.

Justyna Reczeniedi