Letnie doładowanie

Blog graficzny

  Wiecie, kiedy odczuwam największą satysfakcję? Kiedy po Operowe Zwierzaki zgłaszają się tzw. koledzy po fachu – artyści, muzycy, aktorzy i wokaliści. Ostatnio napisała do mnie wybitna śpiewaczka, szczęśliwa już babcia – porozmawiałyśmy od serca i razem wybrałyśmy zabawkę dla jej wnusi. To było takie miłe...! W dodatku posłużyła mi dobrą radą, aby firmować i promować bardzo wyraźnie Baby Operę swoim nazwiskiem, bez fałszywej skromności. Ma być Justyna Reczeniedi i już – twarz firmy, głos, spiritus movens całej inicjatywy. Od jakiegoś czasu właśnie tak staram się budować imperium Operowych Zwierzaków – poprzez edukację, śpiew, artystyczną osobowość twórczą, która nakazuje mi stale coś kreować.

       Nastały słoneczne i cieplutkie dni – właśnie takie, jak większość z nas lubi. Dlatego dzisiejszy blog jest bardzo krótki. Staram się każdą chwilę spędzać z córeczką na powietrzu, w ogrodzie, na plaży, przy stawie, w parku, na placu zabaw. Pewnie robicie tak samo – bardzo słusznie. :) Wczesne lato ładuje nasze akumulatory. Jak zauważyliście, gdziekolwiek bym się nie pojawiła, towarzyszą mi Operowe Zwierzaki!

       Jeszcze jedna dobra wiadomość na koniec – zmieniamy naszą stronę internetową, budujemy ją od początku u najlepszych fachowców. To co było, służyło nam niecałe trzy lata. Niestety psuło się ciągle, były liczne problemy z zamówieniami, nie dochodziły powiadomienia („znikający Lemur” itp.). Na próżno rozmaici informatycy próbowali postawić sklep na nogi. Jak już coś się udało opanować, uszkodzeniu ulegała inna funkcja; i tak na okrągło. Dlatego wkrótce już będę miała przyjemność zaprosić Was na nową stronę, na szczęście pod tym samym adresem. Maksymalnie do dwóch tygodni prace nad stroną powinny zostać ukończone. Nowością będzie opcja wyboru paczkomatu do wysyłki (ja też nie lubię być uzależniona od kuriera). Zakupy w takim sklepie będą przebiegały szybko, sprawnie, bez konieczności logowania (ja też nigdy się w internecie nie loguję). Czekamy na efekt końcowy; na pewno dam znać.

     Ps. Zdjęcie „Lady in red” autorstwa mojego męża (telefonem komórkowym). A suknia kosztowała... hm hm – złotówkę :))) Nie ma to jak tchnąć drugie życie w ciuszka!