Zaszczepiona

Blog graficzny

Czas na bloga. Filiżanka herbaty, uwalnianie myśli i południowy relaks.

Lecz trudno pisać, co więcej – myśleć o czymś innym niż o szczepionce, którą się właśnie przyjęło. Wczoraj z ramienia Uniwersytetu Jana Kochanowskiego, którego jestem pracownikiem przyjęłam w lewe ramię szczepionkę przeciwko znanemu już nam z wielu relacji koronawirusowi. Ma nas ona uchronić przed ciężkimi powikłaniami w razie choroby.


I oto straszliwe poruszenie pod moim postem na Facebooku (cuda, wianki...); prowadzę profil otwarty, więc śmiało czytajcie, niech każdy wyrobi sobie własną opinię. Wśród wielu bardzo mądrych i rzeczowych uwag znalazła się też wypowiedź mojego męża Gabora, który w ten sposób spointował temat mojego wyboru:

<<Argument obiektywny: Nauczyciele akademiccy nie dlatego otrzymali możliwość przyjęcia szczepienia, bo są od nas „lepsi”, tylko dlatego, że pracując z dziesiątkami osób mogliby stać się ogniskami zakażenia.

Argument osobisty: Śpiewacy noszą w swoim ciele instrument, to ich najcenniejsza rzecz i chleb powszedni. Atakowane często przez wirusa płuca to część składowa tegoż aparatu, dobra kondycja tych organów niezbędna jest do wykonywania artystycznego zawodu. Obserwowaliśmy z przerażeniem, jak niejeden artysta śpiewak, śpiewaczka traci ten skarb na czas bliżej nieokreślony, być może na zawsze, a ich świat jest zrujnowany.

Rozterka osobista: który wybór będzie bardziej ryzykowny, utrata zawodu w wyniku choroby czy utrata - być może - zdrowia w dalszej perspektywie w konsekwencji udziału w „eksperymencie medycznym”? Znając wielu artystów wiem, jaka będzie ich odpowiedź: wolą podjąć ryzyko, ale śpiewać, grać do końca.>>

Nie ukrywam skutków ubocznych, których doznałam po szczepionce. Pozwólcie, że się nimi podzielę, byście się zbytnio nie zamartwiali. To nic niezwykłego. Szczepionkę przyjęłam w południe, ok. 14:00 czułam się rewelacyjnie, prowadziłam zajęcia ze studentami, opowiadając różności jak nakręcona, wieczorem zaczęły się dreszcze. Pojawiła się gorączka, 38 stopni w nocy (to było jak wspomnienie dzieciństwa, bo chyba całe swe dorosłe życie nie chorowałam na grypę), zaś po 12:00 następnego dnia czułam się już znakomicie. I tak też jest w obecnej chwili.

Cieszę się również z tego, że Operowe Zwierzaki będą teraz bardziej bezpieczne, chronione przed skutkami wirusa. Zastanawiałam się wcześniej nad tym, co by było gdybym zachorowała wraz z moją rodziną... Pomijając fakt, że nie wiemy, jakie byłyby dla nas konsekwencje zdrowotne – w to się już nie zagłębiam... W każdym razie – co z maskotkami? Co się robi w takiej sytuacji? Na jak długo musielibyśmy zamknąć firmę? Jak długo nie moglibyśmy ich dotykać, pakować, wysyłać? Jak długo utrzymuje się wirus na pluszakach? Ta myśl nie dawała mi spokoju.

Może dzięki temu, że przyjęłam szczepionkę wirus będzie się od nas odbijał, a przynajmniej – w 70% mamy szansę na uniknięcie tej choroby.
Czuję że dzięki temu Operowe Zwierzaki będą – jak my wszyscy odporni – bardziej chronione.

Przykro się porobiło po publikacji mojego zdjęcia na Facebooku tuż po zaszczepieniu, ale stokroć bardziej przykro jest, kiedy umierają ludzie. Podsumowując: zaszczepiłam się szczepionką, która opiera się na tradycyjnej metodzie (jeśli to ma kogoś uspokoić). Choć tak jak wszyscy miewam wątpliwości, zrobiłam to, by uniknąć ciężkich powikłań, do których jako śpiewaczka operowa i racjonalnie myślący człowiek zaliczam niewydolność oddechową. Ale wiecie, co mnie trochę zdumiało? Wraz z przyjęciem szczepionki zniknęły moje wszystkie dolegliwości związane z przeziębieniem. Tak, w chwili szczepienia miałam lekką infekcję, głównie katar. Lekarz mnie osłuchał i orzekł, że nie ma przeciwwskazań. Dziś czuję się całkowicie zdrowa. Czyżby to działało na wszystkie koronawirusy? To by było dopiero! :) W każdym razie mam nadzieję, że szczepionka pozwoli na powstrzymanie rozprzestrzeniania się tej podstępnej choroby.

Życzę wszystkim zdrowia, sił i wytrwałości.